Rozdział 16

Drugi szlaban okazał się o wiele gorszy niż pierwszy. Gdy weszli do sali od eliksirów powitał ich smród spalenizny, zgnilizny i paru innych niezbyt przyjemnych substancji. Profesor Slughorn kazał im umyć kociołki, które piętrzyły się pod ścianą klasy, koło umywalki. Były to prawdopodobnie kociołki wszystkich klas, wiec było ich naprawdę...dużo. Z piersi Scorpiusa wydobył się stłumiony jęk.
- Panie Malfoy? - Zapytał Slughorn - Czy coś się stało?
Pokręcił głową, patrząc z niechęcią na stos brudnych kociołków.
- Och, nie wiecie, że praca świetnie kształtuje charakter?
Zostawił ich z uśmieszkiem błąkającym się w kąciku ust.
Albus i Scorpius z obrzydzeniem podawali sobie kociołek po kociołku, czyszcząc je po kolei i pomagając sobie nawzajem. To była żmudna prac. Najwyraźniej niektórzy uczniowie bardzo nie dbali o swoje kotły, gdyż substancje w nich pozostałe były wyjątkowo mocno przyschnięte i zaskorupione. Oprócz tego z większości unosił się odór. Albus mył właśnie kociołek, w którym coś najwyraźniej eksplodowało, kiedy, zmęczony, odłożył na chwilę gąbkę i spojrzał na zlanego potem, skupionego Scorpiusa, który szorował zawzięcie, choć jakby z gasnącą energią kociołek pokryty pleśnią. Byli już bardzo zmordowani szorowaniem i skrobaniem, a Albus zaczął doceniać zaklęcia czyszczące, które stosowała jego mama. Mimo, że nie przepadali za quidditchem obaj z niecierpliwością i poirytowaniem słuchali odgłosów, które dochodziły z boiska, gdzie zaraz miał odegrać się mecz Ślizgoni kontra Gryfoni.

W końcu, po wielu godzinach czyszczenia opornych kociołków wyszli na boisko zalane majowym słońcem. Co prawda mecz już się skończył, z tablicy z wynikami wnioskując zwycięstwem Gryffindoru, ale oni i tak siedli na trybunach, zmęczeni. Albus wziął Scorpiusa za rękę i popatrzył na niego. Włosy blondyna były zmierzwione i częściowo zlane potem, którym była też pokryta cała jego twarz. Zastygł na niej wyraz bólu i zmęczenia, całe jego ciało przyjęło męczeńską, na wpół pochyloną, odrętwiałą pozycję. Pod cienką, błyszczącą skórą mięśnie pozostały napięte, gotowe do chwycenia za gąbkę i ucho kociołka jakiegoś średnio zdolnego pierwszoroczniaka, który swym nierozważnym postępowaniem doprowadził do wybuchu nędznego eliksiru, którego nieudolnie ważył. Co prawda Al i Scorp też byli wybitnie kiepscy z eliksirów, nigdy jednak nie przypalali kotłów i zawsze czyścili je zaklęciem "Chłoszczyść" po lekcji. Albus był tak zmęczony, że nie miał sił aby przysunąć się do Scorpiusa, mimo że bardzo chciał go pocałować, takiego brudnego; spoconego, przynieść ukojenie jego nerwom i napiętym mięśniom. Nie dane mu było jednak odpocząć.
Nagle nadciągnął chłód. Ptaki na drzewach umilkły, ławki stopniowo pokrywały się szronem. Na najwyższej trybunie za nimi wciąż świeciło słońce, a przed nimi na niebie zawisły groźne, chłodne chmury. Zza drugiego końca trybun ułożonych w koło wyłoniła się czarna istota. A za nią parę innych. Unosiły się w powietrzu, lecąc, a może raczej dryfując, w stronę Albusa i Scorpiusa. Im bliżej były, tym bardziej chłopców dotykało przejmujące zimno. Al popatrzył na przyjaciela.
- To dementorzy.  - Szepnął Scorpius i zemdlał.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 35

Rozdział 26 #pisarskakolaboracja #blogowewyzwanie

Rozdział 7