Rozdział 19
Draco szarpnął Harry'ego za szatę na klatce piersiowej.
- Spokojnie! - Krzyknął Harry - to był wypadek!
- Wypadek, tak?! To dementorzy, Potter, a nie żaden wypadek!
- Daj mi powiedzieć! - Krzyknął Harry, odpychając go od siebie.
Odetchnął głęboko. Wszystko w nim buzowało na myśl o dementorach atakujących jego dziecko.
- No dalej, tłumacz się - Draco Malfoy przewiercał go nienawistnym spojrzeniem.
- A więc - westchnął Harry - ogólnie rzecz biorąc nie jest to moja wina, ale zapewne beknę za to i, oprócz tego, zanosi się na większe kłopoty.
- Do rzeczy.
- Do rzeczy, taak. Dostałem informację tajne przez poufne, że dementorzy wylecieli z Azkabanu tłumnie, zbiorowo, po czym rozdzielili się na mniejsze grupki i porozlatywali się w różne strony kraju, co jest do nich niepodobne jako do istot nieposiadających mózgu. Co znaczy, że ktoś musiał nimi pokierować. Co znaczy, że ja już wiem kto to i, muszę przyznać że jest to sytuacja zła, aby nie powiedzieć tragiczna.
- A wiec kto to, Potter?
- Śmierciożercy - Harry głośno przełknął ślinę - jest to niepodobne do nich by działali sami, jak wiesz, hm...to tchórze. Zwykle po zniknięciu Voldemorta tudzież jego, hm, potomstwa chowali się jak myszy pod miotłę i ani me, ani be, że niby nic nie wiedzą, oślepli, ogłuchli w ogóle to nie oni. A teraz nagle, proszę, grupa zorganizowana. Skąd w nich tyle odwagi, nie wiem. Blizna mnie co prawda jeszcze nie boli, ale obawiam się, że to może nadejść lada dzień, a ja, sam wiesz, jestem za stary na użeranie się z nimi. Tudzież z ich nowym przywódcą, ktokolwiek nim jest.
- Mieli jakiś cel? - Spytał Draco - no wiesz, w tym odpędzeniu dementorów.
- Obawiam się, że tak. Myślę, że chcieli uwolnić twojego ojca i nie, nie udało im się to - dodał, widząc minę Dracona. - Mam nadzieję, że przekonasz Lucjusza, że zabawy w Śmierciożerców w jego wieku są wyjątkowo wyniszczające dla zdrowia i w ogóle nieopłacalne.
- Co masz zamiar zrobić, Potter? - Westchnął Draco. - Bunty wampirów, olbrzymów czy wilkołaków, były do zniesienia, to znaczy, raczej nieodczuwalne, ale Śmierciozercy, znowu...
- Na razie nie wiem, co mam zrobić, Draco. Jestem, że tak powiem, w kropce. Na pewno uaktywnię wszystkich aurorów, wystawię straże w Azkabanie i całym kraju, pewnie podrzucę kogoś mugolskiemu ministrowi i rodzinom mugolaków z Hogwartu, ale w gruncie rzeczy nie wiem, co jeszcze mam zrobić. I nie chcę się nad tym zastanawiać. W tym momencie chcę jedynie zobaczyć się z moim synem. Ach, i pewnie wyślę Patronusa do Hermiony, żeby rozpoczynała działania beze mnie.
Harry odwrócił się na pięcie i wszedł z powrotem do skrzydła szpitalnego.
Albus wyglądał już o niebo lepiej, miał zaróżowione policzki, powrócił też jego dawny błysk w oczach. Scorpius również wyglądał lepiej, ale nadal był nieco blady. Harry go rozumiał, był biednym dzieckiem, które straciło matkę, on też początkowo mdlał przy dementorach, zanim nauczył się wyczarowywać Patronusa. Popatrzył, jak Draco Malfoy delikatnie przysiada na skraju jego łóżka i pochyla się nad nim, szepcząc mu coś do ucha, a Scorpius chichocze. Naprawdę udało mu się w życiu, temu małemu. Ma cudownego tatę.
- Spokojnie! - Krzyknął Harry - to był wypadek!
- Wypadek, tak?! To dementorzy, Potter, a nie żaden wypadek!
- Daj mi powiedzieć! - Krzyknął Harry, odpychając go od siebie.
Odetchnął głęboko. Wszystko w nim buzowało na myśl o dementorach atakujących jego dziecko.
- No dalej, tłumacz się - Draco Malfoy przewiercał go nienawistnym spojrzeniem.
- A więc - westchnął Harry - ogólnie rzecz biorąc nie jest to moja wina, ale zapewne beknę za to i, oprócz tego, zanosi się na większe kłopoty.
- Do rzeczy.
- Do rzeczy, taak. Dostałem informację tajne przez poufne, że dementorzy wylecieli z Azkabanu tłumnie, zbiorowo, po czym rozdzielili się na mniejsze grupki i porozlatywali się w różne strony kraju, co jest do nich niepodobne jako do istot nieposiadających mózgu. Co znaczy, że ktoś musiał nimi pokierować. Co znaczy, że ja już wiem kto to i, muszę przyznać że jest to sytuacja zła, aby nie powiedzieć tragiczna.
- A wiec kto to, Potter?
- Śmierciożercy - Harry głośno przełknął ślinę - jest to niepodobne do nich by działali sami, jak wiesz, hm...to tchórze. Zwykle po zniknięciu Voldemorta tudzież jego, hm, potomstwa chowali się jak myszy pod miotłę i ani me, ani be, że niby nic nie wiedzą, oślepli, ogłuchli w ogóle to nie oni. A teraz nagle, proszę, grupa zorganizowana. Skąd w nich tyle odwagi, nie wiem. Blizna mnie co prawda jeszcze nie boli, ale obawiam się, że to może nadejść lada dzień, a ja, sam wiesz, jestem za stary na użeranie się z nimi. Tudzież z ich nowym przywódcą, ktokolwiek nim jest.
- Mieli jakiś cel? - Spytał Draco - no wiesz, w tym odpędzeniu dementorów.
- Obawiam się, że tak. Myślę, że chcieli uwolnić twojego ojca i nie, nie udało im się to - dodał, widząc minę Dracona. - Mam nadzieję, że przekonasz Lucjusza, że zabawy w Śmierciożerców w jego wieku są wyjątkowo wyniszczające dla zdrowia i w ogóle nieopłacalne.
- Co masz zamiar zrobić, Potter? - Westchnął Draco. - Bunty wampirów, olbrzymów czy wilkołaków, były do zniesienia, to znaczy, raczej nieodczuwalne, ale Śmierciozercy, znowu...
- Na razie nie wiem, co mam zrobić, Draco. Jestem, że tak powiem, w kropce. Na pewno uaktywnię wszystkich aurorów, wystawię straże w Azkabanie i całym kraju, pewnie podrzucę kogoś mugolskiemu ministrowi i rodzinom mugolaków z Hogwartu, ale w gruncie rzeczy nie wiem, co jeszcze mam zrobić. I nie chcę się nad tym zastanawiać. W tym momencie chcę jedynie zobaczyć się z moim synem. Ach, i pewnie wyślę Patronusa do Hermiony, żeby rozpoczynała działania beze mnie.
Harry odwrócił się na pięcie i wszedł z powrotem do skrzydła szpitalnego.
Albus wyglądał już o niebo lepiej, miał zaróżowione policzki, powrócił też jego dawny błysk w oczach. Scorpius również wyglądał lepiej, ale nadal był nieco blady. Harry go rozumiał, był biednym dzieckiem, które straciło matkę, on też początkowo mdlał przy dementorach, zanim nauczył się wyczarowywać Patronusa. Popatrzył, jak Draco Malfoy delikatnie przysiada na skraju jego łóżka i pochyla się nad nim, szepcząc mu coś do ucha, a Scorpius chichocze. Naprawdę udało mu się w życiu, temu małemu. Ma cudownego tatę.
Komentarze
Prześlij komentarz