Rozdział 17

Scorpius leżał bezwładnie pomiędzy trybunami.
- Nie! - Wrzasnął Albus, przerażony.
Czarne, zakapturzone postacie były coraz bliżej. Albus przejechał dłońmi po bokach szaty. Uf, jest różdżka. Wyszarpnął ją prędko zza pazuchy.
- Expecto Patronum! - Krzyknął, celując w dementorów.
Niestety, nic to nie dało. Alowi łzy zaczęły napływać do oczu. Poczuł się bardzo, ale to bardzo nieszczęśliwy.
- Nie! Proszę, nie! - Jęknął, gdy jeden z dementorów schylił się na Scorpiusem i zaczął wysysać z niego duszę. Twarz Scorpa stała się niewyraźna, szarawa, rozległ się cichy jęko - szloch.
Albus popatrzył na swoją różdżkę, tak bezużyteczną w jego dłoniach. Drżała, nawet nie był w stanie utrzymać jej bez ruchu w ręce. Wdrapał się na rząd trybun wyżej i spróbował raz jeszcze:
- Expecto Patronum! Expecto Patronum, stworze!
Nic jednak się nie działo. Al przypomniał sobie, że musi pomyśleć o swoim najlepszym wspomnieniu, ale nie potrafił. Zawsze, gdy na lekcji wyczarowywali Patronusa myślał o Scorpiusie i trzymał go za rękę, a teraz...Jego przyjaciel leżał bezwładnie, bardziej blady niż normalnie, a dementorzy podlatywali do niego kolejno. I on, Albus, nie był w stanie nic z tym zrobić. Zakapturzone, czarne postacie były wszędzie, cały obszar spowiło też przejmujące zimno. Jeden z dementorów sunął powoli w stronę Albusa.
- Nie, wynocha! - Krzyknął bojowo, machając różdżką w wyciągniętej dłoni. - AAA! - Wrzasnął tuż po tym, kiedy dementor nie tylko się nie przestraszył, a jeszcze bardziej się do niego przysunął.
Wzrok Albusa spadł na Scorpiusa, z którego półotwartych ust unosiły się lśniące, błękitne strzępki.
Al, zrozpaczony, wiedząc, jak bliski jest koniec uniósł różdżkę i wystrzelił w górę snop czerwonych iskier, w nadziei, że ktoś je zobaczy. Potem całym swoim ciężarem zwalił się na przyjaciela, osłaniając go. Było mu niesamowicie smutno. Tak smutno, jak jeszcze nigdy.  Łzy ciekły mu ciurkiem z oczu, a on nie potrafił przestać. Jeszcze nigdy nikogo tak nie zranił. I to przez co? Przez idiotyczne zaklęcie, które nie chce mu się udać w tak krytycznym momencie. Ciało Scorpiusa było zimne, lodowate i śnieżno białe. Gdzieś tam, w środku słabo biło jego serce. Zdrętwiałe z zimna mięśnie Albusa rozluźniły się, różdżka wypadła mu z dłoni. Bardzo, bardzo się bał, ale był dziwnie spokojny. Gdy zamykał oczy, usłyszał gdzieś w oddali głosy i stukot kroków.
Nad ciałami dwóch chłopców unosiło się pięć czarnych, niematerialnych postaci z kapturami na czymś, co tam było. Niektórzy twierdzili, że pod tymi kapturami znajdują się jedynie usta, którymi dementorzy wysysają duszę skazanych z Azkabanu, ale również tych, którzy najbardziej się boją.

Profesor McGonagall wraz z kilkorgiem uczniów wpadła na boisko do quidditcha zaalarmowana snopem czerwonych iskier. To, co zobaczyła, przeraziło ją. Gdy usuwała dementorów zaklęciem Expecto Patronum w jej głowie wciąż kłębiło się jedno zasadnicze pytanie. Skąd, u licha, wzięli się dementorzy?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 35

Rozdział 26 #pisarskakolaboracja #blogowewyzwanie

Rozdział 7